Krótko w cyfrach...

IMIĘ: MARCIN
NAZWISKO: KRZYWONOS
MIASTO: LUBAWKA
WIEK: 33
WZROST: 183
WAGA: 84
NAJWYŻSZY ZDOBYTY SZCZYT: 2645m
PODJAZD NO1.-EU: ALPE D'HUEZ
PODJAZD NO1.-PL: PRZEŁĘCZ KARKONOSKA
Strona główna

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy krzywy.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

..::Zawody 2012::..

Dystans całkowity:734.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:9030 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:91.81 km
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
7.50 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Czasówka Kaczawska - Górska 2012

Sobota, 22 września 2012 · dodano: 25.09.2012 | Komentarze 5

Spontaniczny udział w pierwszej Czasówce Kaczawskiej na trasie Wojcieszów-Podgórki. Jechałem z zamiarem sprawdzenia się na trasie której nie znam tak dobrze jak Okraj i z myślą że będzie tam garstka ludzi. Na miejscu okazało się że przyjechało dużo kolarzy i to z grup kolarskich, może nie pro ligi ;) ale lokalnych jak Legnica czy Wałbrzych. Był Wacek i Edek harpagan no i Paweł z Moniką także fajnie. Ja sam startowałem w kategorii "niezrzeszeni" i zająłem w niej drugie miejsce(4 czas ogólnie spośród wszystkich). Nawet miejsce medalowe mi się spodobało bo tu chociaż docenili pierwszą trójkę i potrafili przyjemnie nagrodzić. Sama czasówka odbywała się przy 14 stopniach, i wietrze ale na szczęście opady pojawiły się po zawodach. Nie była to trudna jazda, nawet powiem że bardziej pode mnie bo swoją wagą mogłem tu mocno pocisnąć z płyty do ostatnich kilometrów a potem tyle co powera zostało czyli ostatnie 2 km to spore nachylenie rzędu 15% i walka o dobre zakończenie. Podsumowując bardzo fajna czasówka, całkowicie zabezpieczona przez misiaków i straż no a za rok obowiązkowy punkt kalendarza bez dwóch zdań. Teraz pozostaje kryterium uliczne w Bolkowie i finito ale jeszcze w planach jakiś trening w tym tygodniu.
Wyniki
Czas: 17:48 min

Dane wyjazdu:
121.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1970 m
Kalorie: kcal

Maraton Liczyrzepa 2012

Sobota, 8 września 2012 · dodano: 09.09.2012 | Komentarze 3

Właściwie tytuł wpisu powinien raczej brzmieć Liczyrzepa-jazda indywidualna na czas. Bez dwóch zdań maraton ten ułożył się niemal od początku w taki właśnie sposób. Przyjazd na miejsce chwile po 8 rano, pobranie numeru i chwila na poskładanie sprzętu. W miedzyczasie obserwuje kolegów startujących o 9:00 i 9:05 czyli Krisa i Viranque. Pogoda w kratke, czasami popadauje ale chmury ciągle wiszą i nie wróżą poprawy. 9:30 smigamy z Grześkiem na szybką rozgrzewkę i zaraz powrót na start gdzie nasza grupa rozpoczyna o 9:45. Los sprawił że Grzesiek, Tomek vel Platon z Husarii i ja trafiliśmy do tej samej grupy.

Na starcie oczywiscie deszcz ale chyba wszystkim on był już obojętny bo tak czy siak przed nami długa trasa. Od początku ruszamy mocnym tempem, konkretnie Platon i ja, Grzesiek jeszcze doskakuje ale pod Zachełmie zostaje i słusznie bo jazda swoim tempem jest rozsądniejszą decyzją zwazywszy że w tym sezonie przejechał mało kilometrów. Tak więc ja i Platon jechaliśmy na zmiany pod pierwsze wzniesienia. Zjazdy nie było już tak przyjemne, gdyz wąska i mokra droga nie pozwalały na wiele. Mimo to Tomek odważnie zjeżdzał z Przesieki a ja dość mocno asekuracyjnie, byle do mostku i w prawo gdzie zaczynał się drugi podjazd tego dnia. Tu przez chwile tj. do rozdroża dróg na Borowice i Sosnówkę Górną jechaliśmy razem. Dalszą szczęść jechałem już sam, i swoim tempem. Kręciło się dobrze więc nie widziałem powodu aby zwalniać tempo i tak aż do Karpacza. Tu byłem ciekaw jak wygląda ruch samochodowy i pieszy bo jakoś trzeba będzie się przecisnąć przez środek "cykolnu" Tego dnia tragedii nie było, jak porównać do zeszłego tygodnia. Mimo to auta i ciuchcia skutecznie blokowały przyjemność szybkiego zjazdu. Może to i dobrze, bo łatwo się przejechać na tym odcinku. Niedaleko biedronki dojechałem do dwójki kolarzy którzy przeciskali się koło aut. Udało się czmyknąć lewą stroną i zaraz miałem skręt na Ścięgny. Koledzy doczepili się koła i suneliśmy w kierunku Kowar. Szkoda że tak rzadko szli na zmianę bo to zawsze byłby jakiś odpoczynek. Na prostym odcinku z Kowar, była chwila na wcięcie prowiantu poczym skręciliśmy w prawo i w lewo w kierunku drogi głodu. Za mną pozostał już tylko jeden gość i trzymał się dość długo, powiedzmy do parkingu przed własciwym skrętem na stromy odcinek. Tu postanowiłem mocniej podkręcić tempo i tak zostałem bez ogona.

Dalsza część to wspinaczka na najwyższy punkt tego dnia czyli Przełęcz Okraj. Końcowy wynik wjazdu wyszedł mi bardzo fajnie bo 39.02 min. i dał miejsce 7 w open i 2 w kategorii. Szybki nawrót i zjazd w dół. Mijam się z Platonem i widzę też Adriana Brychcego który startował 5 minut po mnie. Ta sytuacja wywarła na mnie większą presję i zmobilizowała do mocniejszego depnięcia które chciałem zostawić na odcinek pod kowarską. Dodatkowo rozpoznałem Przemka Furtka więc co tu dalej pisać...:) Widziałem też Grześka co zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Zjeżdzałem więc bardzo szybko i tak samo na Miszkowice. Tam minąłem Interkolowca ale jakoś nie było inicjatywy do wspolnej jazdy. Kręciłem więc dalej swoim tempem. Tu wzmógł się też wiatr i w niektórych momentach było ciężko. Najważniejsze aby tak nie wiało na prostej do Szarocina i oby jak najszybciej dojechać do Leszczyńca gdzie zaczyna się podjazd pod Kowarską - pomyślałem. Jakoś udało się utrzymać właściwe tempo do wspomnianej wioski i dalej trochę przycisnąć. Za chwile miałem zjazd do Kowar więc i na nim nie było co oszczędzać sił. Cały czas miałem na uwadzę grupę Platon-Brychcy której się obawiałem. Rzadko bo rzadko ale czasami zerkałem za siebie czy aby ich nie widać.

Za Kowarami przy skręcie w prawo na Gruszków mijam Mariusza Wojtczaka z Zielonej z którym miałem przyjemność jechać w grupie rok temu. Krótka wymiana zdań czy jedzie ze mną ale podajemy sobie tylko ręke i adios. O dziwo Wojków jakoś podjeżdzam ale już nie tak ładnie jak poprzednie górki. Trudno się dziwić, w końcu w nogach już coś zostało. Lekko pobolewa mnie prawe kolano co całkowicie mnie zaskakuje bo raczej nigdy tego nie czułem. Chwile to trwa ale na zjeździe puszcza więc na całe szczęście nie jest źle. Ten odcinek zjazdu nie jest niestety najlepszy i muszę jechać rozważnie by nie złapać kapcia. Jest ok i powoli zbliżam się do Łomnicy. Ponownie lookam czy nie ma wspomnianej grupy za mną ale cisza więc git. Za niedługo mam skręt w prawo i na Jelenią a potem tylko Staniszów. Tam nie będzie oszczędzania- pomyślałem. Z głównej drogi na Jelenią mam skręt w lewo ale pech chce że jedzie sznur samochodów. Denerwuje mnie fakt że obok stoi dwójka fotografów i nie mogą chociaż zatrzymać na sekunde aut. Mogę sobie ponarzekać w duchu ale nic to nie daje i w koncu ruszam. Kręce coraz mocniej ale też nie jest to już ta moc co wcześniej.

W Staniszowie mykam równo, z nadzieją że nikt mnie nie dojdzie. Podjazdy są dla mnie zbawienne bo na płaskim nigdy samemu nie jest łatwo. Zabawna sytuacja ma miejsce w Staniszowie kiedy z lewej strony mijam dwie małe dziewczynki które wręcz klękały pokrzykując żebym rzucił im bidon. Ja jak jakiś łoś, nie rzucam przez co mam cholerne wyrzuty sumienia:) No nic, trzeba dalej cisnąć, i po chwili mam piękny zjazd do głównej na Podgórzyn. Skręcam w praco i ile sił w nogach ostatni mały pagórek a potem już zjazd i prosta do mety. Raz za zjazdem obracam się za siebie ale nadal nikogo nie widzę. Banan na twarzy i skręt w prawo do bramki końcowej. Jak się okazało warto było cisnąć w końcówce bo zyskałem cenne minuty choć Brychcego i tak nie wyprzedziłem w generalnej.

Suma sumarum jestem bardzo zadowolony z wyniku jaki wykręciłem. Trasa ta kosztowała mnie masę siły którą władowałem by zyskać te 7 miejsce. Najważniejszy jest jednak udział i dobra zabawa której tu nie brakowało. W końcu mogłem pohasać na zawodach w swoim rejonie co nie zdarza się często. Gratuluje wszystkim kolegom z bikestats, nie wymieniając ich po ksywie. Fajnie było się z wami spotkać, pościgać i pogadać. Za rok znowu będzie okazja by wspólnie zdobywać górki i niziny naszego kraju.
Wyniki
CZAS:04:01:35.86
AVG:30.05 km/h
OPEN:7/145
KATEGORIA:3/37
PREMIA-KOWARY_OKRAJ:00:39:02.40

MAPA:


Dane wyjazdu:
59.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:590 m
Kalorie: kcal

Wjazd na Okraj 2012 + dokładka :)

Środa, 15 sierpnia 2012 · dodano: 15.08.2012 | Komentarze 6

Wjazd na Okraj 2012 zaliczony:) Od samego rana piękna słoneczna pogoda z lekkim wiatrem, a nic mnie tak nie cieszy jak słońce na niebie. Rozpoczęćie imprezy miało miejsce o godz. 10:00 zaś start pierwszego zawodnika o 11. Mojej skromnej osobie, start przypadł na godzinę 12:01 także miałem chwile czasu by skorzystać z zaproszenia na herbatkę do znajomych którzy również startowali :) (dzięki Pawle i Moniko). Udało się też spotkać kilku znajomych z którymi miałem raz częściej, raz rzadziej spotkać się na trasie i tak jakoś czas poleciał. Jak już wspominałem na wcześniejszych wpisach w bikelogu, nie specjalnie się przygotowywałem do tej czasówki gdyż traktowałem ją po macoszemu ale dziś nie odpuściłem ani odrobiny powera na tym podjeździe. Założyłem, że początek do jezora teściowej pojadę spokojnie, stopniowo rozkręcając tempo. Tym samym do Przełęczy Kowarskiej zajechałem w 00:16:03.26 min. co nie było rewelacyjnym wynikiem. Później jednak stopniowo się rozkręcałem by ostatecznie wykręcić 00:34:53.20 min. Tym samym wynik uznaje za bardzo dobry choć przede mną zajechało jeszcze 22 lepszych kolarzy. Sprawdziły się moje przypuszczenia i założenia ale dodam też że od startu do mety nie zerkałem na czas w jakim jadę- zresztą nic by mi to nie dało. Wjazd na Okraj to bardzo specyficzna i trudna czasówka, w której każda minuta a nawet sekunda zmienia układ pozycji. Z tego miejsca pozdrawiam również Piotrka z Łodzi i gratuluje 34:26 min :) oraz Ryszarda z Jeleniej Góry którego nie widziałem już kooope czasu:) Kolejna przygoda niebawem, bo we wrześniu w Jeleniej Górze a tam na pewno nie zabraknie emocji i harpaganów. p.s. Po powrocie do domu wyruszyłem jeszcze na trening kierunek Trutnov-Babi-Zacler czyli tak 45km. A teraz już czas na odpoczynek.

Wyniki czasówki Kowary-Okraj
Mój czas:
00:34:53.20 min.
OPEN: 23/167
KAT: 8/38

Pędzę do mety :)

Po zewnętrznej Kowarzanie a po środku Paweł Kochel (tez kowarzanin) i ja:

Mapa:


Dane wyjazdu:
115.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1960 m
Kalorie: kcal

Klasyk Kłodzki 2012

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 7

9 Klasyk Kłodzki już za mną ale warto trochę napisać jak to wsZYstko wyglądało. Tradycyjnie bardzo wczesna pobudka bo o 4 rano i wyjazd do Zieleńca w towarzystwie Grzesiaa Urbanika. Tym razem nie powtórzyliśmy błedu z zeszłego roku czyli spóźnienia na linię start i dojechaliśmy ze znacznym zapasem czasowym. Od samego rana piękna, słoneczna pogoda, która później przemieniła się w upalną. Z nieba lał się żar, zupełnie jak w Srebrnej Górze ale mi to osobiście nie przeszkadzało. Moja grupa startowa wyruszyła o 8:26. Jak się później okazało jechałem w ciekawym towarzystwie, chociaż przyznaje że nie sprawdzałem nazwisk przed startem. Ruszyliśmy od samego początku w ostrym tempie co zapowiadało ciekawy rozwój sytuacji w dalszej części trasy. Już podczas zjazdu jeden z 'naszych'nie wyrobił zakrętu i został z tyłu. w dalszej części wyścigu wydarzyło się jeszcze kilka wypadków także było niebezpiecznie. Do pierwszego podjazdu w Czechach wjechaliśmy w niezmienionym składzie, a tam przewodził kolarz "husarii" szosowej. Tempo momentami było zawrotne i zastanawiałem się czy aby nie za szybko to wszystko się dzieje.

Po przejechaniu kolejnych kilometrów ci który nie utrzymali tempa zostali z tyłu i pozostało nas 4 + kilku łykniętych śmiałków próbujących doczepić się do grupy. Ciągle trzymaliśmy konkretne tempo a ton nadawał "husarz". Próbowałem go rozgryźć bo dość mocno kręcił jak na początek, więc albo był konkretnie przygotowany albo nie wiedział co czyni...;). W końcu trzymałem się 3-4 pozycji i obserwowałem rozwój sytuacji. Swoje tempo próbował też narzucić Przemysław Furtek z Bystrzycy Kłodzkiej ale i jego szybko poprawiał 'husarz'. Kolarz z Opola z nr 151 również trzymał swojej pozycji nie dając zmian. W końcu na 33 kilometrze przy drugim podjeździe 'husarz' ponownie depnął i ruszył do przodu, ale żaden z kolegów za nim nie ruszył. Zdecydowałem się więc ja na ten krok i dojechałem do niego. Przez chwile jechaliśmy razem mijając sporą grupę kolarzy. 'Husarz' nie zwalniał, ale żeby nie było sytuacji że się na nim woże, dałem zmianę. Pozostali zostali z tyłu a po chwili i husarz.

Połowę trzeciego i czwarty podjazd zrobiłem sam nie czekając na nikogo. Tyle zostało po walecznej husarii która najwidoczniej się przeliczyła. Na ok. 52 km minałem najpierw jednego a chwile dalej drugiego kolarza startującego na giga. Spytałem czy jedzie na zmiany. Założyliśmy że chwile zwolnimy by dołączył do nas ten za nami ale nie dał rady. Po przekroczeniu granicy dojechał do naszej dwójki Przemysław Furtek z którym wcześniej podjeżdzałem. Doczepił się również ten na którego chwile czekaliśmy więc w czwórkę tworzyliśmy już jakąś grupkę. Niestety na zmiany wychodziłem tylko ja i Przemek. Chwile przed dziurawym zjazdem, minał nas Bartosz Huzarski z kolarzem z Dzierżoniowa. Szli niczym pociag TGV...Trzymaliśmy się z nimi ale tylko chwile, gdyż takie tempo było zabójcze. Tu ku naszemu zdziwieniu kolega jadący na giga, ten sam który nie dawał zmian ruszył za nimi czym nas zadziwił. Wraz z Przemkiem pokiwaliśmy głowami...Harce się skończyły, bo gość niedługo potem "padł" i nawet nasze tempo już go nie uratowało. Szczęście w nieszczęściu po fatalnym zjeździe Huzarski zatrzymał się i coś poprawiał przy kole. Kolarz z Dzierżoniowa zaczekał na niego ale nie my...:) W końcu i oni nas dopadli na 82 km. Tu trzymaliśmy się razem, miło było jechać razem z Huzarem bo taka sytuacja praktycznie się nie zdarza. Niestety pod trudny podjazd w Porębie jego tempo nie było już dla mnie. Jechał kilka metrów przed a ja nie mogłem nic zrobić. Trudno się dziwić skoro jedziesz z takim kolarzem...Kamil Kosek dzielnie utrzymywał mu tempa lecz w końcu i on nie dał rady. Za to ode mnie oderwał się Przemek i doskoczył do Huzara. Tu nie było już dla mnie szansy żeby szarpać, więc jechałem swoim tempem. Przez chwile trzymał się mnie Kamil Kosek tyle że chyba i on pojechał po swojemu więc na szczyt wjechałem trzeci.

Do mety pozostało 21 km w samotnej walce o jak najlepszy czas. Przemek na tym odcinku dołożył mi niemal 10 minut. Już po przyjechaniu na mete był czas aby z nim porozmawiać na temat samego wyścigu i tam się dowiedziałem że był on zeszłorocznym zwyciezcą. Miło było więc jechać w tak doborowym towarzystwie. Wyścig wypadł mi pomyślnie, cieszy miejsce i to że treningi przynoszą jakiś efekt. Gratulacje również dla Grzesia Urbanika który w tym roku trenuje bardzo mało a osiągnał świetny czas i to na dystansie mega. Nie można także pominąć Pawła Kochela bo zajął drugie miejsce na podium na dystansie mini. Tak więc kolarze Sudetów mają za sobą udany weekend i oby tak dalej:)

Wyniki

Czas: 03:42:25
Miejsce OPEN: 6/130
Miejsce M3: 2/33
MAPA:

Krzywy i Przemysław Furtek:

Paweł, ja i ksiadz Olek:

Pierwsza trójka + Bartosz Huzarski:

Końcowy finisz:

Mała część Zieleńca z góry:

Podjazd pod Porębe (zdjęcie by Romek Cyklista):


Dane wyjazdu:
120.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2120 m
Kalorie: kcal

Maraton Srebrnogórski 2012

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 17.06.2012 | Komentarze 4

W słoneczny, sobotni poranek, tuż po godzinie 6 wyruszyłem wraz z Pawłem i Moniką do Srebrnej Góry. Już na miejscu podczas przygotowywania sprzętu, spotkałem Tomka z Bielawy z którym miałem ostatnio przyjemność śmigać w Teplicach a wcześniej w Radkowie. Bardzo szkoda, że nie mógł tego dnia wystartować, ale czasami są siły wyższe i nic na to człowiek nie poradzi. Krótką chwilę udało się pogawędzić a że do startu było już mało czasu szybko ruszyłem na rozgrzewkę która chyba i tak niczego nie wniosła.

Na lini startu ustawiłem się tym razem z przodu, a koło mnie Paweł i nie kto inny jak Mikołaj "Viranque". Start nieco się opóźniał, a gdy już ruszyliśmy rozpoczęło się prawdziwe ściganie na 120km trasie w pełnym skwarze. Dobrze że założyłem koszulkę bez rękawków, bo w czarnym stroju mroza miałbym po wyścigu 3kg mniej. Od startu praktycznie zaczął się podjazd po kostce brukowej. Nogi właściwie nie rozgrzane więc nie jest fajnie ale staram się powolutku przemieszczać bliżej przodu peletonu. Przed twierdzą grupa nieco się rozerwała ale ja nie zamierzałem ich gonić by nie tracić sił. Ze szczytu Srebrnej aż po okolice Nowej Rudy jechało się elegancko z góry. W mojej grupie było chyba z 6-7 kolarzy. W pewnym momencie skręcając w lewo z fajnej szerokiej drogi zauważyłem na poboczu Viranque który złapał kapcia. Co to za pech go ostatnio dopada, że jak nie jedno to drugie. Po czymś takim człowiek nie ma ochoty w ogole jechać dalej ale na szczęście nie poddał się i po wymianie dętki ruszył dalej. W takim momencie normalnie robi się żal człowieka ale co na to poradzić...

Moja grupa powoli zaczynała wjeżdżać na pierwszą Przełęcz tego dnia-Sokolą. Tempo mieliśmy dobre bo w naszym zasięgu jawiła się czołowka. Grupa nasza była już nieco liczniejsza o 4 kolarzy. Nikt jednak nie decydował się na narzucenie jeszcze mocniejszego tempa prócz dwóch pedelare i oni odskoczyli dołączając później do czołówki. Pod Sokolą jechało się bardzo dobrze, nie forsowałem się bo wiedziałem że najgorsze dopiero nadejdzie. Zjazd do Walimia to coś czego nie lubię, zresztą jak każdy zjazd bo tu zawsze tracę. Rozjechaliśmy się nieco ale jak to w górach, podjazd w końcu łączy i zaraz wszyscy podjeżdżaliśmy w tym samym gornie.

Przełęcz Walimska była już trudniejsza od swojej poprzedniczki i w 80% przebiegala po kostce brukowej. Dobre równe tempo i nikt nie odpada-myślę. W końcu osiągneliśmy szczyt a po nim rozpoczął się dłuugi zjazd do Pieszyc. Zgodnie z przewidywaniami straciłem na nim bardzo dużo, i nie było już tak fajnie jak z Rzeczki do Walmia. Tu grupa całkowicie mi odjechała ale gdzieś z przodu dostrzegłem dwóch którzy mieli chyba podobny problem na zjeździe co ja.

W Pieszycach udało się dojechać do mojego peletoniku ale walka o to kosztowała mnie bardzo dużo sił. Wiedziałem jednak, że nie mogę pozwolić na to by mi odjechali bo przed nami był najdłuższy podjazd tego dnia pod Przełęcz Jugowską. Zmęczony gonieniem zakotwiczyłem na tyle peletonu i tak wjeżdzaliśmy 14 km na sam szczyt. Miałem okazję pogadać chwilę z Pawłem Stasiakiem z Interkolu ale potem kolega odpadł a po nim jeszcze jeden. Chwile przed szczytem złapaliśmy gościa który nie utrzymał tempa czołówki. Wreszcie koniec długiego podjazdu, ale to co dalej warto przemilczeć. Fatalny odcinek asfaltu na ok 2km a potem rozjazd dróg. Kilku pojechało na 160km zaś ja i trzech innych na mega czyli 120km.


W takim składzie walczyliśmy praktycznie do końca. Ze zjazdu na rozwidleniu najpierw zawodnik nr "55" z interkolu narzucił szybkie tempo, pozniej zgodnie po zmianach kazdy cos dawal od siebie. Trafilem na podjazd i przy tempie ktore trzymalem nie wytrwal nr 55 i tak zostalismy we trzech czyli ja, nr 49 i nr 216. Pod Przełęcz Woliborską staraliśmy się jechać równo i bez szarpań, tu trzeba przyznać że fajnie się dogadywaliśmy. Tuż przed szczytem miła niespodzianka w postaci szerokiego napisu na asfalcie "krzywy" jak i "viranqe" :) Tomek, dałeś czadu a motywacja od razu mi skoczyla wyżej:) Nasza trójka zgodnie stwierdzila że zatrzymujemy sie na chwile przy bufecie. Bidony napełniamy, pożywkę bierzemy i dalej w drogę. Tu ponownie dołącza do nas gosciu z Interkolu z nr 55. Troche niepotrzebnie tak szarpie bo w koncu znowu go zostawiamy i więcej go już nie spotykamy. Na ok 90 km poczułem pierwszy raz skrócz w prawej nodze. Stopniowo sie nasilał a potem o dziwo puszczał. Najważniejsze, że przed Srebrną Górą jakby wyczuł moje myśli "tylko nie teraz".

Rozpoczął się ostatni trudny podjazd w stronę mety. Chwile jechaliśmy we trzech a potem postanowilem trochę podkręcić tempo. Koledzy- "49" z Głuchołazów i "216" z Łodzi zostali z tyłu więc walczyłem z tą górą w pojedynkę. Nie było tak źle jakbym przypuszczał ale przy skręcie w prawo w kierunku twierdzy znowu krótka sztajfa i walka z podjazdem. W połowie tego podjazdu wyprzedziłem innego rywala i zastanawialem się ile jeszcze do końcowej kreski. W końcu dostrzegłem cyfrowy wyświetlacz i wbiłem zębatkę niżej. Do mety dojechałem z 9 czasem Open i 7 w kategorii. Pech chciał że było ich tak licznie przede mną bo przy odrobinie szczęścia kto wie jakby się to skonczylo. Spodziewałem się niższego miejsca więc ałkowite pozytywne zaskoczenie na koniec i jak najbardziej uradowana mina krzywego.

Maraton Srebrnogórski zaliczony, impreza świetna, góry i jeszcze raz góry więc czego chcieć więcej. Organizacja bardzo dobra, a jedyny minus to bufety których przy tym skwarze było stanowczo za mało. Debiutancki udział w Srebrnej Górze dobiegł końca, teraz pora na wymuszoną dłuższą przerwę, a najbliższy wyścig to "Klasyk Kłodzki".

Wyniki
Miejsce Open: 9/72
Miejsce kategoria: 7/25
Czas: 04:11:31
AVG:28.27km/h
Max prędkość: 73.92

MAPA:


Paweł Kochel (po lewej) i ja:


Viranque,Krzywy,Montventoux:


Krzywy zmierza do mety:


Dane wyjazdu:
95.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1290 m
Kalorie: kcal

Sudety Tour 2012

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 03.06.2012 | Komentarze 4

Teplice dnia 03.06.12-dzisiejszego dnia zaliczylem swój trzeci debiutancki udział w zawodach. Ten rok zapowiada się więc bardzo ciekawie, prkatyczne same debiuty i fajnie. Ok 7:30 pojawiłem się wraz z Viranque w Teplicach i czym prędzej odebraliśmy opłacony wcześniej pakiet startowy. Przy okazji napotkaliśmy czterech innych Polaków w tym Tomka. Po krótkim przygotowaniu rowerów i strojów wyruszyliśmy we trzech na krótką rozgrzewkę. Na starcie pojawiłem się nieco przed 9:00 tyle że miejsce nie było dobre bo na końcu stawki. Od początku próbowałem się przebić jak najbliżej czola ale udało się tyle co nic więc po opuszczeniu Teplic cały peleton zacznyał się już dzielić na grupki. Dodam iż w w tej właśnie grupie do samych okolic Teplic dojechało aż 80% grupy więc nie całkiem licznie. Od początku mocne tempo, a rytm nadawało 3 kolarzy. Z biegiem czasu udawało się łykać mniejsze grupki i tak jedną wchłoneliśmy za Jetrichovem, zaś drugą jeszcze przed Broumovem. Do momentu minięcia pętli w koło Broumova nic praktycznie złego się nie działo. Dopiero po jego minięciu gdzie zacznyał się delikatny podjazd dwóch kolarzy próbowało narzucić mocniejsze tempo ale niczego to w sumie nie wniosło. Trafił się za to jeden harpagan który od nas odskoczył i podążał szybkim tempem w stronę pierwszej premii górskiej-został jednak wchłonięty jeszcze przed skrętem w prawo na drogę główną. Sam podjazd HP1 miał 13% i był w tym momencie pierwszym takim poważnym gdzie może coś się porwać. Od naszego peletoniku oderwał się aktywny tego dnia gościu w czarnych getrach(doslownie), ale nikt za nim nie skoczyl. Zdecydowałem się więc ruszyć co w sumie wydawało się być trochę głupie ale co tam. Wjechałem w końcu na szczyt jako pierwszy przed naszym peletonikiem. Na zjeździe trafiłem na kolarza który poszedł ze mną na konkretne zmiany i tak próbowaliśmy działać lecz w miejscowości Hlavnov wszystko się skończylo bo dogonił nas peleton. Nic więc warte fisiowanie i próbowanie ucieczki. Liczyłem po cichu że trafi się jakaś grupa z przodu ale na próżno. Dalej ciągle jechaliśmy w tym samym gronie, ja starałem się trzymać przodu na wypadek jakiegoś dużego skoku. W okolicach Bely, grupka delikatnie się zmniejszyla, slychac bylo wsrod rywali ciężki oddech a właśnie od tego mniej więcej kilometra miały się właściwie zacząć pierwsze, większe podjazdy. Tak też nastąpił w miejscowosci Vysoka Srbska. Znowu wyskoczyl "czarny w getrach" a za nim "żółty" oraz rosły kolarz z grupy HSK Hradec Kralove. Nie odpuściłem i ja, co przyniosło efekt finiszu jako pierwszy co oczywiście niczego poza satysfakcją z braw kibiców nie przyniosło. Na zjeździe do Hronova czekałem na peleton bo samemu wiedziałem że nie zdziałam wiele. Jadąc dalej w kierunku Bezdekova nie miałem już zamiaru walczyć na tej premii górskiej. Dojechałem jednak w czołówce i to mi wystarczało. Całkiem niedługo potem, mieliśmy kolejny podjazd w Velkich Petrovicach. Tuż przed podjazdem akurat ja byłem jako pierwszy na zmianie i tak też wjechałem na szczyt. Chwile potem zaczął się zjazd na krótym wyleciałem z zakrętu i przejechałem szutrowym, pełnym kamieni poboczem. Nie wiem jak to się stało że nie zaliczłem gleby...fart. Do mety było już całkiem niedaleko, i czułem że zaczyna się pilnowanie. Górki zrobiły swoje, wyszedł z tego jakiś przesiew i peleton był trochę mniejszy. W naszej grupie jechało więcej kolarzy na 175km jak na 95 km. Po krótkim rozeznaniu naliczyłem 5 konkurentów ale za najpoważniejszego uznałem gościa z HSK. Ku mojemu zdziwieniu na początku ostatniego, "długiego" podjazdu do mety, wyskoczył "czerwony". Jego akcje skasował "żółty" a za nim ruszyłem ja. Poczułem że nie jadę sam, obejrzałem się i wiedziałem że to musi być HSK. "Żółty" przez krótki moment był w moim zasięgu ale ostatecznie nie dałem mu rady choć dawałem z siebie wszystko. Kilometr przed metą, na moje nieszczęście złapał mnie HSK, uśmiałem siędo niego i powiedziałem, "no dobra, goń go" - wskazując na żółtego:) Również się uśmiał i coś tam powiedział a potem już siabada i do przodu. Mete przekroczyłem z czasem 02:58:30 i zająłem 80 miejsce. Moi koledzy Mikołaj i Tomek pojechali lepiej i uzyskali czasy kolejno 02:49:39(54m) i 02:51:43(65). Podsumowując chciałbym bardzo pozytywnie wyrazić się na temat organizacji wyścigu. Wszystko było na jak najwyższym poziomie. Jeśli chodzi o mój wynik to uznaje go za dobry choć wiem że stać mnie było na dużo więcej. Kolejny raz zawalam start na początku w peletonie i nie biorę z tego nauczki na przyszłość. Poza tym zrobiłem swoje i już myślę co przyniesie kolejny Sudety Tour w 2013r :) p.s. Coś mi nie chce wyjść akapit przy tym wpisie...:/
CZAS: 02:58:30
MIEJSCE OPEN: 80/176
MIEJSCE KATEGORIA: 23/56

Dane wyjazdu:
67.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1100 m
Kalorie: kcal

KLASYK RADKOWSKI 2012

Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 2

Sobota, godzina 6 - wyjazd do Radkowa na debiutancki Klasyk Radkowski. Długo wyczekiwany maraton, gdyż odbywa się na terenie który bardzo mi odpowiada więc pozostaje tylko godnie zawalczyć o jak najwyższą lokatę. Pominę temat grup startowych gdyż nie zwracam na nie uwagi, o czym wspomniałem już podczas opisu maratonu trzebnickiego.
Od samego początku, ten stosunkowo krótki ale wymagający etap planowałem pojechać indywidualnie nie licząc na czyjeś koło.Start nastąpił o godzinie 8:54, moja grupa od razu sie "rozszarpała" a jedyny kolarz który dotrzymał mi towarzystwa dotrwał do okolic za Wambierzycami, a może i wcześniej...nie pamiętam:)
Starałem się pojechać bardzo mocno szczególnie na samym początku, i tak szło całkiem dobrze bo udawało się minąć sporo kolarzy. Tuż przed szczytem pierwszego trudnego podjazdu minąłem Erwina, kolegę z Wałbrzycha oraz gościa z którym rywalizowałem w małej grupce w Trzebnicy. Sapał jak parowóz więc czułem, że łatwo go będzie "dobić" jeśli podejmie walke...Oczywiście tak też się stało, przez chwile słyszałem jak dyszy ze zmęczenia i trzyma się koła, nie mniej jednak zmian z jego strony nie było. Wbiłem więc niższą zębatkę z tyłu i heja. Sapanie ustało a ja zbliżałem się do nieprzyjemnego i dziurawego zjazdu. Tu - mam na myśli zjazd, po raz pierwszy i ostatni dałem się wyprzedzić, ale jak można na takim "serze szwajcarskim" podjąć walkę kiedy bardzo łatwo przebić oponę nie wspominając o konkretnym defekcie roweru. Kolega który mnie minął cisnął w dół niczym pocisk nie zwracając uwagi na dziury w drodze. Trzeba przyznać że był bardzo odważny i chyba nie liczył się z możliwą "awarią";) Szybko zniknął mi sprzed oczu. Myślałem, że już go nie dogonię i nawet pogodziłem się z tą myślą ale nie uprzedzajmy faktów.
W dalszej części nieco się wypłasczało a ja czułem się o dziwo dobrze. I tak dotrwałem do kulminacyjnego podjazdu pod Karłów. Nóżka dalej dobrze podawała a to napawało optymizmem, że czas może być dobry. Zaznaczam i to szczerze, że od startu do mety, nie zwracałem uwagi na czas a jedynie zerkałem na kilometrarz. Podjazd pod Karłów był specyfinczy, i do bólu przypominał mi ten pod Przełęcz Kowarską i Jugowską. Jechało się świetnie a że siła nadal była dostrzegłem w niedalekiej odległości mojego teoretycznie najbliższego i pewnego rywala który wcześniej łyknął mnie na "dziurawym" zjeździe. Widać było, że jest dobry bo mijał kolejnych kolarzy bez problemowo. Ja zaź starałem się go dogonić jeszcze przed szczytem choć tak naprawdę nie miałem pojęcia ile szczytu jeszcze zostało. Systematycznie go doganiałem aż w końcu wyprzedziłem. Po chwili jednak zorientowałem się, że tak łatwo nie będzie.
Kolarz z Bielawy okazał się być dla mnie godnym i w końcowym rozrachunku lepszym rywalem. Trzymał mi koła dzielnie więc postanowiłem zrobić to samo co z poprzednim "sapaczem" czyli wbiłem koronkę niżej i ruszyłem. O ile w pierwszym przypadku zdało to egzamin o tyle w drugim niestety już nie:) Bielawianin dotrzymał mi kroku i jeszcze wyprzedził. Tym razem to on rozdawał karty i łatwo nie było. Widziałem jak próbował mnie zgubić ale zapomniał, że ja też mam chrapkę na dobry wynik i łatwo się nie poddam:) Dojechałem po chwili do niego i zasugerowałem żebyśmy poszli na zmiany. Spytałem go o kategorie i godzinę startu. Na moją niekorzyść wystartował 2 minuty po mnie i był tej samej kategorii. Niedługo potem czekał na nas zjazd. Niestety ja zjazdowcem nie jestem i nie mogłem już tych dwóch minut odrobić.
Do mety wjechaliśmy praktycznie razem ale jeszcze nim to nastąpiło uścisnęliśmy sobie dłonie i pogratulowaliśmy dobrej jazdy. Takich rywali się ceni, i miło jest później wspominać. Ostatecznie na mecie osiągnąłem 3 czas w swojej kategorii a w generalnej byłem 5. W końcu zaliczyłem pudło ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że do mety dojechałem szczęśliwie i bez defektu.
W najbliższym czasie nie planuje żadnych maratonów a jedynie zamierzam wykorzystać chwile czasu po pracy by podtrzymać kondycje.


Dystans: 67,57km
Czas: 02:15:55
AVG: 29,58
MAX SPEED: 66.14
KATEGORIA OPEN: 5/120
KATEGORIA M3: 3/18

MAPA:


Ja z Pawłem i Moniką:

Od lewej Erwin, ja i ksiądz Olek:

Krzywy ze swoimi podopiecznymi czyli Viranque i Krisem ;)):



Dane wyjazdu:
150.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

VI TRZEBNICKI MARATON ROWEROWY

Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 5

Godzina 4, minut 30 i trzeba wstawać bo za kilka godzin debiutancki udział w 6 edycji Maratonu Trzebnickiego. Od samego rana piękna pogoda więc czego chcieć więcej. Do Trzebnicy wyruszyłem z księdzem Aleksandrem także wsparcie duchowe miałem przez cały czas;) Pozatym ksiądz Olek użyczył mi swoich przeciw słonecznych okularów gdyż moje kolarskie zostawiłem na komodzie w domu. Po drodze spotkaliśmy się z Moniką i Pawłem którzy również jechali tą samą trasą. Pomijąjąc przyjazd na miejsce i czysto organizacyjne przygotowanie do startu nastawienie było pozytywne. Grupy startowej z którą przyszło mi jechać nie znałem, zresztą moja znajomość w tym aspekcie i tak jest bardzo skromna bo ogranicza się conajwyżej do znajomych z bikestatsa czyli 5 osób:) Z tego co zdążyłem się zorientować w mojej grupie to gościu z numerem 144 był wart uwagi. Nie mogłem jednak narzekać na tempo bo od początku było bardzo dobre. Stopniowo nasza grupa zaczełą się sypać i tak niczym pociąg TGV doszła nas inna więc szkoda było nie skorzystać. Popełniłem jednak błąd bo trzeba mierzyć siły w zamiary więc długo tak nie pociągłem. Odpuściłem gdyż przede mną było jeszcze mnóstwo km. W końcu 3 osoby z mojej właściwej grupy dojechały i dalej jechaliśmy już razem. Wszystko zmieniło się na pierwszej strefie bufetu kiedy zjechałem po butelkę wody. Plusem tego był fakt, że miałem zapas na później a minus jak wiadomo utrata fajnie jadącej grupki. Spory odcinek jechałem sam ale wiedziałem że wcześniej czy później dojdzie mnie kolejny "pociąg" i tak też się stało. Nie pamiętam który to był km bo nie skupiałem się na tym. Jechało się jednak świetnie, a grupa była dobrze zorganizowana bo każdy z nas dawał zmiany. Nie muszę jednak mówić że takie tempo musi mieć też swoje ofiary. 4 ludzi w tym ja nie dało rady tak dalej trzymać i odpuściliśmy. Niedługo potem 2 gości zjechało do "pit stopu" a ja zaryzykowałem i pojechałem dalej. Zaczekałem na gościa z nr 99 i jechaliśmy we dwóch na zmiany. Za długo to jednak nie trwało bo zacząłem mieć kryzys więc powiedziałem adios. Ok 100 km wiedziałem już że będzie mi cholernie ciężko dalej utrzymać solidne tempo. Nie czułem żadnych bóli mięśni czy skurczy co oczywiście cieszy, lecz fakt jakby ktoś odciął ci dopływ paliwa jest niesamowicie wkurzający. Od początku wiedziałem że 150 km to dla mnie jezcze za dużo nawet na takim etapie. Od początku roku do dnia wczorajszego zrobiłem 890 km a najdluzszy etap jaki zaliczyłęm nie przekroczył 100km, więc nie miałem też podstaw by dobrze zaszaleć na tym dystansie. Mimo to suma sumarum było ok i dałem rade. To mnie bardzo cieszy choć jak wspomniałem odcięcie gazu w nogach jest masakrycznie wkurzające:) Czekałem jeszcze na najtrudniejsze wzniesienie tego maratonu. Przyznam że wyglądało bardzo fajnie, asfalt rewelacja ale też było stosunkowo krótkie. Nie oszczędziłem na nim swoich sił i pojechałem ile jeszcze mogłem. Według statystyk zrobiłem 36 czas na 391 ludzi więc na tym kilometrze i przy tych siłach gitara. Dalej wiodło się jak wiodło, nie kontrolowałem KM bo tylko mnie to drażniło:) Słońce piekło niesamowicie a zapas wody się skończył a to też zrobiło swoje. Po przekroczeniu mety czułem ulgę że to już koniec bo naprawdę dostałem ostro w dupę. Maraton super, trasa bardzo fajna, pierwsza na nizinnych terenach choć pagórków nie brakowalo;) O Gruszeczce nie pisze bo nie ma oczym. Maraton oceniam bardzo dobrze i jeśli tylko będę mógł, to za rok zawitam tu ponownie. Za tydzień kolejny debiutancki maraton czyli Klasyk Radkowski. Na pewno będzie się działo!

Dystans: 150km
Czas: 04:40:13 min
AVG: 32.13
MAX SPEED: 58.34
KATEGORIA OPEN: 60/304
KATEGORIA M3: 21/72

META VOLANTE:)